Chociaż w taki sposób pożegnać
Ciebie pragnę, mój Synu, skoro nie mogliśmy odprowadzić
na cmentarz Twoich zwłok, które pochłonęło dalekie i obce
morze.
Odwiedzam Twój opustoszały dom, gdzie
pozostawiłeś żonę i syna, patrzę na zgromadzone latami
dyplomy i puchary, pamiątki Twych zwycięskich regat i
kolejnych rejsów, coraz dalszych i ambitniejszych. I nie mogę
przestać myśleć o Twojej żeglarskiej pasji, która Cię
opanowała już od lat chłopięcych i ukierunkowała całe
Twoje późniejsze życie. To ona od jezior mazurskich i Bałtyku
wywiodła Cię na Morze Śródziemne, na akweny zachodniej
Afryki i Morze Karaibskie; to ona Ci kazała przepłynąć Atlantyk
od Kanady do Gdyni; to ona także sprawiła, że podjąłeś również
ten rejs - ostatni i najtrudniejszy - samotny rejs dookoła
świata.
Myślę, że w Twojej pasji, dla wielu
niepojętej, było w istocie coś więcej niż sama radość
żeglowania. Było też niepogodzenie z rzeczywistością
tamtych lat, szarą i wyzbytą perspektyw. Niepogodzenie ze
stanem, w którym los człowieka zależeć miał od ukorzenia się
przed ową przemożną i wrogą siłą, która w owych czasach
decydować chciała o wszystkim. Żeglarstwo przynosiło
potwierdzenie wewnętrznej niezależności. Dawało wymierne
poczucie, iż to, czym jesteś, ostatecznie zależy od Ciebie.
Dawało radość przezwyciężania własną sprawnością i sztuką
nawigacji nieprzychylnych wiatrów i sztormów, morskiej ciszy i
samotności. Dawało Ci radość sprawdzania siebie w próbach
coraz cięższych, stawiania sobie coraz wyższych wymagań,
które wysiłkiem własnym udaje się pokonać. Łącznic z tą próbą
ostatnią, największą, która miała być ukoronowaniem
wszystkich Twoich dotychczasowych dokonań i do której gotowałeś
się od lat. I w niej odniosłeś widomy sukces, przemierzywszy w
ciągu 12 miesięcy trzy oceany - Atlantycki, Spokojny, Indyjski. I
ten rejs doprowadziłbyś do zwycięskiego końca, gdyby w Zatoce
Ateńskiej - tak już blisko mety - nie przecięła Twego szlaku
piracka łódź.
Przeżyliśmy my, Twoi najbliżsi od
chwili, gdy usiała łączność z Tobą, kilka naście ciężkich
miesięcy niepewności i lęku. Przeżyliśmy czas czekania na
jakąkolwiek wiadomość, przypływów i utraty nadziei. A
zarazem czas niestrudzonych poszukiwań, tak w tym regionie
świata trudnych. Nie byliśmy w naszej trosce i bólu
osamotnieni, poznaliśmy smak ludzkiej solidarności i pomocy.
Doświadczyliśmy jej od Twoich licznych przyjaciół - żeglarzy z
kraju i z zagranicy. Doświadczyliśmy od naszych rodaków -
pracowników polskiego MSZ, a zwłaszcza koordynującej poszukiwania
placówki w Sanie. Ale i od tylu ludzi nam nieznanych - Jemeńczyków
i Somalijczyków, Włochów i Brytyjczyków, którzy - poruszeni
losem polskiego żeglarza - uczestniczyli w poszukiwaniach. A
także od tych wszystkich, którzy w różnych miejscach globu
łączyli się z nami w modlitwie o ich pomyślny wynik.
Wszystkim im pragniemy wyrazić naszą gorącą wdzięczność.
Nie docieczemy naszym ludzkim rozumem,
dlaczego właśnie teraz wezwał Cię Pan do siebie. Ale nasz ból
łagodzi choć w małej części świadomość, że pozwolił Ci
przedtem spełnić Twoje marzenie, że pozwolił wcześniej
zakosztować prawdziwego szczęścia, którego odblask drży w
Twoich zapisach, w nagraniach i kasetach, jakie z odległych
wysp i mórz zdążyłeś nam przesłać. Że odszedłeś w momencie
swojej pełni. Żegnaj, Krzysiu.
Janusz Zabłocki